Porównanie | Porsche Cayman R i 718 Cayman GT4 RS

Porównanie | Porsche Cayman R i 718 Cayman GT4 RS

Filozofia Porsche opiera się na nieustannym rozwijaniu koncepcji, które światło dzienne ujrzały kilka dekad wcześniej. Doskonałym tego przykładem jest model Cayman. Z okazji powstania najbardziej hardcorowego modelu 718 Cayman GT4 RS, postanowiliśmy zabrać go na krótkie spotkanie z jego bezkompromisowym przodkiem.

Ten materiał rozpocznę od słów znanych z anglojęzycznych bajek, czyli „this is a story about a little boy”. Bo to historia o początkowo bardzo niedocenianym modelu, który przeszedł długą drogę, aby na koniec stać się obiektem marzeń. Pamiętacie początki Porsche Cayman, który zadebiutował w 2005 roku na targach w niemieckim Frankfurcie? Powstanie tego modelu było oczywistym ruchem ze strony producenta, bo rynek małych coupé świetnie się wówczas rozwiał, a oferowany od 1996 roku Boxster nie zawsze był pierwszym wyborem klientów. Ponieważ nie każdy chciał auto ze składanym dachem. Po poważnym kryzysie na przełomie lat 80. i 90., z początkiem nowego millenium Porsche wstawało z przysłowiowych kolan. W 2004 roku, gdy prezentowano drugą generację Boxstera, było już wiadomo, że na nim oparte będzie także dwudrzwiowe coupé.

Opinia publiczna przyjęła model z mieszanym uczuciami. Ci, którzy wiedzieli, co w kwestii prowadzenia i przyjemności z jazdy może oznaczać Porsche z centralnym silnikiem i sztywnym nadwoziem, mieli słuszne przeczucia, że to będzie najlepszy samochód w swojej klasie. Po drugiej stronie barykady była ogromna rzesza ludzi, która twierdziła, że to 911 dla ubogich i nawet nie chcieli o nim słyszeć. Czas jednak biegł dalej, a sprzedaż auta w dwóch dostępnych wersjach (podstawowej z silnikiem 2.7 i mocniejszej S z jednostką 3,4) rosła. W 2009 roku Cayman (oznaczenie modelowe 987) przeszedł poważny facelifting, przy którym m.in. ostatecznie pozbyto się niektórych mechanicznych problemów trapiących starsze jednostki napędowe. Podstawową zastąpiono silnikiem o pojemności 2,9 i mocy 265 KM, a Cayman S otrzymał system bezpośredniego wtrysku paliwa (DFI) i pozostając przy tej samej pojemności, legitymował się mocą 320 KM. Do tego obie wersje zamiast automatycznej skrzyni Tiptronic otrzymały możliwość wyboru 7-biegowej, dwusprzęgłowej przekładni PDK. Oczywiście jeżeli ktoś nie preferował standardowego, 6-biegowego manuala. Wszystkie zmiany tylko rozpędziły popularność tego modelu, a zwieńczeniem udanego okresu pierwszej generacji było wprowadzenie bardzo rzadko dzisiaj spotykanej odmiany Cayman R.

Dlatego R?
Rozwijając Caymana, Porsche bardzo pilnowało bezpiecznej granicy w osiągach między najlepszą odmianą dwumiejscowego coupé, a nawet najsłabszą wersją kultowego 911 Carrera. Po prostu małolat nie mógł zagrażać owianemu sławą starszemu bratu. Pod koniec produkcji obu modeli, bo z racji na wiek Caymana i 911 (generacji 997.2) zbliżała się ona ku końcowi, inżynierowie odpowiedzialni za tego pierwszego mogli nieco odpiąć wrotki. Wzięli się więc za wszystko, co mogło wpłynąć na poprawę osiągów i prowadzenia. Za bazę posłużyła oczywiście mocniejsza odmiana S, której zrewidowany silnik otrzymał dodatkowe 10 KM (w sumie 330 KM) dostępnych przy 7400 obr./min. Znacznie więcej pracy, chociaż liczonej raczej w pojedynczych kilogramach czekało zespół, który miał za zadanie obniżenie wagi. W ramach polityki Porsche Inteligent Performance, przemyślano kwestię użytych materiałów, zbędnych elementów i części, które mógłby poprawić aerodynamikę. Dlatego Caymana R z zewnątrz z reguły można rozpoznać po zamontowanym na sztywno spoilerze. Takie rozwiązanie wprowadziło oczywiście większy docisk tylnej osi, ale dzięki demontażowi mechanizmu wysuwającego lotkę, zaoszczędzono kilka kilogramów. Z widocznych elementów, które również wpłynęły na redukcję masy, były jeszcze 19-calowe felgi znane wcześniej z modelu Boxster Spyder (4 kg lżejsze od kompletu 18-calowych felg z wersji S). Nasz egzemplarz z sesji zdjęciowej nie był w takie niestety wyposażony).

Gdzie urwano najwięcej kilogramów? Zmieniając drzwi ze stalowych na aluminiowe. Ten sam zabieg stosowano wówczas w 911 GT3, więc ścieżka dla inżynierów była już przetarta. W ten sposób Caymana R odchudzono o 15 kg. Kolejne niespełna 12 kg ubyło po wymianie foteli ze zwykłych na kubełkowe, które wykonano z karbonu. Z wnętrza zniknęły też schowki z paneli drzwi, uchylne uchwyty na napoje, a także klamki, które zastąpiono paskowymi pętlami znanymi z 911 GT3 RS. W sumie Caymana R odelżono o 55 kg. Dla miłośników naprawdę purystycznych wersji można było zrezygnować jeszcze z radia i klimatyzacji, co dawało oszczędność kolejnych 15 kg. Tych, których było na to stać, mogli wybrać ceramiczne hamulce PCCB, lżejsze o 3 kg, skuteczniejsze na torze i droższe wówczas o około 30 tysięcy złotych, a także wart około 5,5 tysiąca złotych litowo-jonowy akumulator oszczędzający kolejne 12 kg. Jeżeli te wartości do Was nie przemawiają, to podsumuje to jednym zdaniem. Różnica w stosunku mocy do masy w Caymanie R względem wersji S zmieniła się z 4,2 kg/KM kg do 3,9 kg/KM, a to już jest realnie wyczuwalne. Także w przyspieszeniu od 0 do 100 km/h, gdzie z manualną skrzynią biegów wynik jest o pół sekundy lepszy (5 sekund), a z PDK wynosi 4,9 s.

W całej przemianie nie zabrakło też akcentów stylistycznych oraz mniejszych smaczków. Przedni zderzak otrzymał dodatkowe lotki z pakietu Aero Design, wloty powietrza oraz oznaczenia modelowe polakierowano na czarno, a kolor lakieru nadwozia zagościł we wnętrzu na elementach deski rozdzielczej i tunelu środkowego. W standardzie znalazła się także sportowa kierownica, pakiet Sport Chrono oraz aktywny układ wydechowy.

Dlaczego R? Jak wiadomo Porsche od lat „potrafi w marketing” i doskonale bawi się historią swojej marki. W 1966 roku w Zuffenhausen stworzono niezwykle żadki, ukierunkowany na osiągi i niską maskę model 911 R. Idąc tym samym tropem w przypadku Caymana R, odziedziczył on nazwę właśnie po jednym z najbardziej kultowych modeli marki.

RennSport
Pojawienie się drugiej generacji Caymana, w momencie prawdziwego rozkwitu przedsiębiorstwa ze Stuttgartu wpłynęło na ten model doskonale. Zyskał on zarówno pod względem prezencji, mechaniki, jak i właściwości jezdnych. Druga generacja ma dwie odsłony, które de facto niektórzy nazywają osobnymi generacjami, ale oparto je na tym samym nadwoziu. Oznaczony kodem 981 produkowany był od 2012 roku, a topowym modelem dostępnym w latach (2015-2016) stał się Cayman GT4 z silnikiem 3,8-litra i mocą 385 KM. W 2015 roku przedstawiono następcę ze znacznie zmienioną gamą dostępnych siników (po raz pierwszy z turbodoładowaniem) oraz nowym wyglądem i nazewnictwem. Przed wyrazami Boxster lub Cayman pojawiło się nawiązanie do modeli z lat 60, czyli 718. Ostatnio do rodziny dołączył król całej gamy, najbliższy technice spotykanej w 911 i dopracowany pod każdym względem. To oczywiście drugi bohater naszej historii, czyli 718 Cayman GT4 RS.

Po raz pierwszy we współczesnych centralno-silnikowych modelach pojawiła się jednostka przeniesiona z gamy 911. I to nie byle jaka, bo GT4 RS czerpie garściami z 911 GT3. 4-litrowy silnik w 718, bo GTS 4.0 i GT4 otrzymały takie już wcześniej, ale w tym wypadku cztery litry, czterem litrom nierówne. Silnik z 911 GT3 to kompletnie inna konstrukcja. Pochodzi niemal wprost z wyścigowego 911 GT3 Cup. W Caymanie ma o 10 KM mniej niż w drogowym 911 GT3, czyli równe 500 KM i 450 KM. To i tak o 80 KM i 20 Nm więcej niż w 718 Cayman GT4 bez oznaczenia RS. Co najpiękniejsze w jego pracy, to, że kręci się do 9000 obr./min. generując przy tym dźwięki z grupy najcudowniejszych we współczesnej motoryzacji, o czym możecie przekonać się także w naszym wideo poniżej.

Współczesna lekkość
Tworząc 718 Cayman GT4 RS, inżynierowie nie skupili się jedynie na montażu mocniejszego silnika. Ogromne znaczenie ma tutaj również masa pojazdu. Jak na współczesne warunki to auto jest naprawdę lekkie, bo waży jednie 1415 kg i to już z pełnym bakiem. Jest tym samym o 35 kg lżejszy od zwykłego GT4. Wagę pojazdu zredukowano dzięki zastosowaniu elementów z tworzywa sztucznego wzmocnionego włóknem węglowym (CFRP), z którego stworzono maskę oraz przednie błotniki. Mniej kilogramów na wadze pojawiło się też dzięki zastosowaniu lekkich wykładzin i ograniczeniu ilości izolacji. Ponadto tylną szybę wykonano z lekkiego szkła. Symbolem zmian we wnętrzu są materiałowe pętle zamiast klamek do otwierania oraz schowki w postaci siatek. Oczywiście są też karbonowe fotele kubełkowe, a do tego masę można zredukować, korzystając z kompletnego pakietu Weissach. Przednia pokrywa, wloty powietrza procesowego, wloty powietrza chłodzącego, osłona modułu układu dolotowego, górne elementy obudowy lusterek bocznych oraz tylny spojler mają wówczas wykończenie z włókna węglowego. Do tego tytanowe końcówki układu wydechowego przypominają te z Porsche 935. Również zamontowana w tylnej części kabiny klatka bezpieczeństwa jest wykonana z tytanu. Całość wpływa także na jeszcze bardziej rasowy wygląd auta oraz oczywiście cenę, do której wówczas trzeba doliczyć około 90. tys. zł. Ponadto w ramach pakietu Weissach, za dodatkową opłatą, zamiast 20-calowych kutych obręczy z aluminium można zamówić 20-calowe kute felgi z magnezu. Moc 500 KM i taka redukcja masy przełożyła się na stosunek masy do mocy wynoszący 2,83 kg/KM, co jak na auto osobowe, jest wynikiem więcej niż świetnym.

As z rękawa
Gdyby jednak tego było mało, GT4 RS ma w rękawie jeszcze jedną tajną broń. To zaawansowana aerodynamika i praca przepływającym powietrzem. Jaki elementy jest absolutnym novum w 718 Cayman? To wloty powietrza znajdujące się za szybami kierowcy i pasażera. 718 Cayman tradycyjnie ma tu małe boczne okienka. Nowe wloty poprawiają przepływ powietrza wlotowego, a jednocześnie pozwalają wytworzyć ekscytujący dźwięk wprost za naszymi uszami, co zwiększa poziom wrażeń podczas jazdy. Za to z tyłu uwagę przykuwa nowe, zamocowane na stałe tylne skrzydło z mocowaniami typu „łabędzia szyja”, czyli takimi jak w wyścigowym w 911 RSR. Większa przednia listwa zderzaka, cała masa dodatkowych deflektorów, wloty typu naca duct na masce i osłony pod podwoziem poprawiają przepływ strugi powietrza oraz generują o około 25% większy docisk niż wariant GT4. Za to odpowiada również zmniejszony o 30 mm prześwit.
Transfer mocy na koła odbywa się przez jedyną dostępną przekładnię w postaci dwusprzęgłowego PDK o 7 przełożeniach. Przyzwyczailiśmy się już, że jest ona szybka, precyzyjna i nie pozostawia wątpliwości, że do aut GT nadaje się najlepiej. Dzięki takiemu setupowi 718 Cayman GT4 RS rozpędza się od 0 do 100 km/h w zaledwie 3,4 s (pół sekundy szybciej niż GT4(!)) i rozwija prędkość maksymalną 315 km/h. Porsche oczywiście sprawdziło swoje dziecko na północnej pętli toru Nürburgring, gdzie od słabszego brata okazał się on o ponad 23 sekundy szybszy. Jörg Bergmeister, pokonał nim liczący 20 832 m długości tor w czasie 7:09,300 min. Krótszą wersję pętli o długości 20,6 km, która wcześniej służyła jako punkt odniesienia, GT4 RS przejechało w 7:04,511 min.

Happy end?
Muszę przyznać, że bardzo cieszę się, że udało mi się doprowadzić do spotkania tych dwóch aut. Pokazało ono dobitnie kilka ważnych elementów świata i historii marki Porsche. Chociaż w samych latach produkcji, różnica miedzy Caymanem R, a GT4 RS nie jest tak wielka, to wyraźnie widać, jak niesamowity skok rozwojowy zaliczyło Porsche. Tych dwóch aut w bezpośrednim starciu nawet nie ma co porównywać, bo nowszy GT4 RS nie pozostawia purystycznej R-ce cienia szans. Z drugiej strony pojawienie się takiej odmiany jak GT4 RS zwiastuje niestety koniec pewnego rozdziału. Ciężko wyobrazić sobie coś jeszcze lepszego w klasie aut Caymana, a to oznacza, że model ten odchodzi po mału na emeryturę. Porsche wkraczające w okres elektryfikacji nie broni się już nawet przed ukrywaniem tego, że następca będzie prawdopobnie napędzany właśnie alternatywną formą napędu, o czym może świadczyć też koncepcyjny Mission R. Może się zatem okazać, że auto, na które patrzycie to ostatni tak rasowy centralnosinikowiec z Zuffenhausen. Dlatego pamiętając jaką ścieżkę rozwoju przebył, obdarzyłbym go podwójnie mocnym uczuciem.

Tekst: Piotr Sielicki | Zdjęcia: Maciej Skrzyński

Poradnik | Porsche do renowacji. Pułapki i zagrożenia

Poradnik | Porsche do renowacji. Pułapki i zagrożenia

Któż nie kocha Porsche? No pewnie są tacy, ale nie bądźmy przecież drobiazgowi. Nie wszyscy mogą być przecież doskonali. Wielu na pewno marzy o jego posiadaniu. Auta te jednak w każdej formie nie należą do najtańszych. Są też dość popularne w świecie motomaniaków i kolekcjonerów, więc i margines błędu w inwestycji jest skromny. Co zrobić, aby na takim przedsięwzięciu nie stracić nerwów lub aby inwestycja okazała się choć trochę opłacalna?

Gdy ktoś rozważa zakup Porsche, często decyduje się na egzemplarz do renowacji z nadzieją, że będzie to tańsza opcja. Taka, która pozwoli zabezpieczyć zainwestowany kapitał przed inflacją i pęknięciem bańki spekulacyjnej, o której od dawna mówi się w kontekście aut tej marki. Czy plan ten jednak ma szanse powodzenia? To zależy od wielu czynników. Jak więc sprawić, aby dobrze wydać pieniądze przeznaczone na renowację i jednocześnie nie przepłacić? W końcu nie każdy może pozwolić sobie na to, aby wydać dużo więcej ponad wartość rynkową gotowego projektu tylko po to, aby mieć frajdę z posiadania i jednocześnie móc czekać wiele lat aż ceny pójdą w góry na tyle mocno, że inwestycja okaże się opłacalna.
Na pewno warto poświęcić czas na dokonanie dobrego wyboru, zarówno auta bazy, jak i potencjalnego wykonawcy renowacji. W tym miejscu niestety dla wielu niedoświadczonych inwestorów zaczyna się wyścig znaków zapytania. Jak to zrobić? Na co zwrócić uwagę? Ile to powinno kosztować?

Baza!
Kwestia wyboru samochodu, który będzie bazą naszego projektu, to temat rzeka (zdecydowanie na odrębny artykuł) i jednocześnie sprawa bardzo indywidualna. Tutaj bardzo łatwo popełnić błąd. O wyborze często decydują gust i marzenia, ale powinny choć trochę też pragmatyzm i ekonomia. Pewne jest, że jeszcze długo ciężko będzie odzyskać kapitał zainwestowany w dobrą i kompleksową renowację takich modeli jak Porsche 924, 944 czy 914. Choć i te auta bardzo szybko zaczynają zyskiwać na wartości, to nadal królem podwórka pozostają wszelkiej maści Porsche 911. Nawet 912 od kilku lat jest już mocno pożądanym modelem. Znam osobiście historie sprzed około dekady, gdzie polscy właściciele rozpadających się 912 mieli problem ze sprzedażą aut i finalnie szły one za niewiele więcej niż 10 tysięcy złotych (w owym czasie laminatowe nadwozia do budowy repliki 356 Speedster kosztowały wraz z ramą pomocniczą około 9 tysięcy złotych). Dziś już raczej nie ma szans na znalezienie takiej okazji, a nawet auta w opłakanym stanie, z totalnie dziurawym nadwoziem sprzedają się za co najmniej sześciokrotność tej kwoty.

Projekt renowacyjny, który przywraca auto do doskonałej kondycji to bardzo złożony proces, którego powodzenie opiera się na wielu czynnikach. Jednym z najważniejszych z nich, jeśli nie najważniejszym jest warsztat wykonujący tę renowację. Istnieje oczywiście związek pomiędzy kosztem usługi, doświadczeniem wykonawcy, jakością pracy oraz czasem oczekiwania i realizacji. Dobre warsztaty mają około roczne terminy oczekiwania na samo rozpoczęcie pracy i na jej brak narzekać nie mogą. Natomiast podejrzliwość powinna wzbudzić gotowość warsztatu do natychmiastowego rozpoczęcia procesu renowacji. Oczywiście nie jest tak, że się nie da i nie musi to od razu świadczyć o czymś złym, ale jak nie ma kolejki, to jest to dość dziwne i powinno wzbudzić czujność. Naprawdę w tej kwestii nie warto się śpieszyć.
Inną ważną sprawą, do której chciałbym zachęcić to wybór wykonawcy specjalizującego się konkretnej marce lub modelu samochodu. Szczególnie często praktykowane to jest w renowacji Mercedesów, gdzie poszczególne firmy specjalizują się tylko w modelu 190 SL lub w popularnych Pagodach… i już. Nie biorą się w tym czasie za W124 tylko dlatego, że to Mercedes. Z Porsche jest podobnie, a musisz wiedzieć, że nasz kraj jest swoistym renowacyjnym zapleczem Europy, więc jest w czym wybierać. Nawet oficjalny diler marki w naszym kraju zdecydował się na powołanie oficjalnego działo Porsche Classic. Prywatni specjaliści również wykonują swoje prace na bardzo wysokim poziomie. Trzeba pamiętać o tym, że do dobrych warsztatów są długie kolejki, a sama renowacja to nie jest program rozrywkowy w TV, gdzie cały proces trwa 60 minut. Kompleksowa renowacja musi trwać miesiącami, bo tego wymaga technologia. Kalkulując projekt, trzeba liczyć się z tym, że całość od zakupu auta do jego ukończenia może zająć nawet trzy lata. Oby tylko tyle!

Dobry wykonawca to skarb, ale dlaczego właśnie doświadczenie i znajomość modelu jest taka ważna? Przecież może się wydawać, że te auta mające po 60 lat nie mogą być specjalnie skomplikowane i każdy „fachowiec” będzie wiedział jak je odbudować? To niestety jest tylko półprawda i poniżej postaram się to wyjaśnić na przykładzie pierwszego dużego etapu renowacji tj. naprawy blacharskiej. No bo co to jest ta znajomość modelu i czego ona dotyczy oraz dlaczego jest taka ważna?

Na co zwrócić uwagę?
Za przykład posłuży mi Porsche 911. Otóż to tylko z pozoru proste auto. Niektórym nawet wydaje się, że to taki bardziej płaski Garbus lub, że nie uległo zmianie od lat 60. do połowy 90. Oczywiście jest to bzdura i choć jeszcze większym konstrukcyjnie zaskoczeniem okazuje się Porsche 356, czyli poprzednik dziewięćset-jedenastki, to ta nie pozostaje w tej materii w tyle. Wszystko za sprawą ponad trzydziestu lat produkcji, podczas których samochód i jego konstruktorzy musieli nadążyć za modą, przepisami i zmieniającymi się potrzebami klientów. W końcu utrzymanie zainteresowania i sprzedaży 911 na wystarczającym poziomie musiało być wymagającym zadaniem. Nie bez powodu w 1996 roku firma chyliła się ku upadkowi.
Zacznijmy jednak od początku. Świat przywitał 911 podczas Salonu we Frankfurcie w 1963 jeszcze jako model 901. Sprzedaż ruszyła w 1964, ale auta do 1965 różnią się kilkoma elementami od aut z roku 1966, zupełnie jakby były prototypami. Nadwozia 911 i 912 produkowane do 1969 nie różniły się od siebie konstrukcyjnie. Były wręcz identyczne, ale odróżniały się wyposażeniem czy ozdobami oraz oczywiście mocowaniem silnika z uwagi na różnicę w jego wielkości. Pierwsza duża zmiana nastąpiła po roku modelowym 67/68 wraz z zakończeniem produkcji tzw. krótkiego rozstawu osi.

Wspomniany rozstaw osi jest doskonale odróżnialny na pierwszy rzut oka w odległości dzielącej małą okrągłą zaślepkę drążka reakcyjnego tylnego zawieszenia od rantu nadkola (fotografia poniżej). W krótkim rozstawie osi (SWB — short wheel base) wspomniana okrągła zaślepka jest bardzo blisko wnęki, natomiast w długim rozstawie osi (LWB — long wheel base) odległość ta wzrosła o około 5 cm. Ponieważ jednak długość auta nie uległa zmianie, to różne są np.: kształt i długość tylnych zderzaków. Są niby takie same jak w SWB, a jednak różnią się bardzo. Jest to tylko jedna z wielu subtelnych różnic, łatwych do zauważenia nawet dla laika. Są też takie, które obowiązkowo powinny być znane przez blacharza, aby zachować linię i pełną oryginalność nadwozia. To dlatego, że auto konstrukcyjnie samo w sobie nie jest może specjalnie skomplikowane, ale mnogość a czasem subtelność zmian w poszczególnych rocznikach może naprawdę zawstydzić. Dobrym przykładem jest zmiana przednich błotników, która odbyła się równocześnie z wydłużeniem rozstawu osi. Obie wersje są niemalże identyczne, jednak te z SWB mają po pierwsze zabudowane tzw. kieszenie na lampy kierunkowskazów, natomiast model LWB ma jedynie ramki, do których przykręca się lampę oraz delikatnie inny profil rantu nadkola. Ta ostatnia zasada tyczy się tak samo przednich, jak i tylnych nadkoli. Z przednimi błotnikami wiąże się również inna ciekawostka, otóż w 1986 roku firma Porsche zmieniła ich długość o całe 6 mm, licząc od słupka A do początku błotnika na styku z klapą bagażnika. Co ciekawe znalezienie informacji o tej zmianie lub o jej celowości nie jest wcale takie łatwe. Błotniki do roku 1986 miały 1581 mm długości, natomiast te po roku 86 już 1575 mm i nigdzie nie jest zapisane, który błotnik będzie pasował do konkretnego auta z roku 1986. Ponadto obie wersje błotnika figurują na tym samym numerze części więc o pomyłkę łatwo. To po prostu trzeba sprawdzić samemu, mierząc błotnik na samochodzie. Tylko wówczas ustrzeżemy się przed zakupem tego niewłaściwego.

Dużą zmianą stylistyczną było przejście z tzw. F-ki na G-model tj. przeniesienie przednich kierunkowskazów w zderzak oraz wymuszone tym samym znaczne skrócenie przedniej klapy. Zmiana dość oczywista, ale równie często spotyka się sytuacje, w których ktoś zamówił (lub chciał zamówić) części z G-modelu do przysłowiowej F-ki. Wszystko dlatego, że w przeciwieństwie do dzisiaj, gdy szczytem mody jest wizualne postarzanie 964 lub 993 na wspomnianą wcześniej F-kę, kiedyś modne było unowocześnianie aut, przerabiając je wizualnie na nowsze modele, co wcale nie było trudne. Te zaś były na tyle popularne w latach 80., że dziś przerobionych aut do remontu pojawia się całkiem dużo, szczególnie z rynku amerykańskiego. Tak więc gdy takie auto trafia do warsztatu, którego pracownicy nie mają dogłębnej wiedzy na temat właściwej kompletacji danego egzemplarza, dobrze byłoby, gdyby mieli kogo się poradzić.

Części i wiedza!
Na szczęście tutaj z pomocą przychodzą eksperci i dobrzy dystrybutorzy części, dla których te problemy są dniem powszednim. Niektórzy dysponują na tyle dogłębną wiedzą, że można na nich polegać nie tylko w doborze części blacharskich do konkretnego auta, ale również szczegółów wyposażenia, które w zależności od wersji naprawdę mogło się zdecydowanie różnić. Dziś niektóre z tych części są już niedostępne, przynajmniej oficjalnie, gdyż niektóre występują pod innymi fabrycznymi ich numerami. To jest najlepszy kierunek w celu uzyskania porady w kwestii usprawnień, które można w takim aucie wykonać bez uszczerbku na jego oryginalności. Nie każdy też wie przecież, że aby auto zarejestrować jako klasyka na tzw. jedynkę, czyli najwyższy poziom oryginalności nie trzeba ściśle trzymać się pierwotnego koloru karoserii i to również na szczególnie w tej materii wymagającym rynku niemieckim. Lakierowanie zresztą to kolejny duży temat wart omówienia, ale na to przyjdzie jeszcze czas.

Zespół
Co więc zrobić, aby wszystko się udało? Osobiście szukałbym auta z pomocą specjalisty, dobrego domu aukcyjnego, firmy specjalizującej się w pośrednictwie w zakupie klasyków i ocenie ich stanu, lub po prostu skorzystałbym z pomocy znajomego kolekcjonera. Często warsztaty zajmujące się renowacją, na tyle dobrze znają rynek, że są też w stanie pomóc w wybraniu właściwego egzemplarza. W końcu to one później muszą nad nim pracować i same przecież „nie wpakują się na minę”. Po drugie wybierając warsztat, postawiłbym na ten sprawdzony, posiadający dobre rekomendacje w środowisku. Nie zawsze musi to być miejsce, gdzie naprawiana jest tylko jedna marka czy model samochodu, ale wystarczy, aby miały doświadczenie z interesującym nas modelem. Naprawdę warto by takie posiadali. Jako inwestor obowiązkowo zaopatrzyłbym się w fachową literaturę do konkretnego modelu czy nawet rocznika. Rynek jest pełen dobrych publikacji, choć niestety wszystkie obcojęzyczne (najczęściej angielskie i oczywiście niemieckie) i chyba na razie nikt nie zdecydował się przetłumaczyć którejś z pozycji na nasz język. Jeśli zaś chodzi o części i ich dostępność, to akurat 911 nie cierpi na braki. Praktycznie wszystko jest dostępne i prawie od ręki. Nie ma więc obaw o to, że zdekompletowanego auta nie da się ukończyć z uwagi na brak czegoś kluczowego. Najważniejsze jednak jest to, że w naszym kraju naprawdę możesz znaleźć specjalistów światowej klasy. Klienci z zachodu docenili to już wiele lat temu. Nic tylko odbudowywać klasyki!