W najwęższym miejscu ma zaledwie 175 metrów. W najszerszym – trzy kilometry. Długi na 35 kilometrów Półwysep Helski to absolutnie przepiękna plaża z jednej strony i bazy noclegowe, knajpy, porty oraz szkółki surferskie z drugiej. Połączone słynną drogą wojewódzką numer 216 miasteczka poza sezonem zamieszkuje zaledwie po kilkaset osób, ale latem zalewają je tłumy turystów, tworząc niekiedy kuriozalną kulturową mieszankę. A jednak Bentley stojący obok 20-letniej przyczepy kempingowej to jeszcze nic w porównaniu z widokami, jakie zaserwował nam Hel Riders Festival w miniony weekend.
Zajechaliśmy pod Chałupy 6 – miejsce, w którym surferskiego ducha czuć niemalże od razu. Drewniana zabudowa z bogatą roślinnością, lampki rozwieszone między drzewami i ten wyjątkowy luz, który łapią tu wszyscy zaraz po przekroczeniu szlabanu. W dodatku, gdzie nie spojrzeć, tam jakieś Porsche. Przed recepcją, w alejkach, na parkingu. Wiatraki, transaxle, a także pełen przekrój nowszych modeli, od tych z oznaczeniem RS, po podwyższone Cayenne 955 z namiotem dachowym. Największe skarby czekały na korcie tenisowym. I bynajmniej nie chodzi o wizytę Igi Świątek. Na pomarańczowej nawierzchni otoczonej przyczepami stał zestaw aut, który właśnie wyniósł nadmorski event do prawdziwie światowego poziomu. Dwie sztuki 356, wspaniałe F-ki i G modele, trzy generacje Turbo, RWB, Singer, 968 CS, dwa RUFy oraz gość specjalny prosto ze Stuttgartu: gwiazda Le Mans, model 956 w malowaniu Rothmansa. KOSMOS, tego nie da się opisać inaczej. Tu po prostu trzeba być.
Tak samo jak nam trzeba było zebrać szczęki z ziemi i wyruszyć na przeciwległy koniec kempingu, gdzie o 19 swoją premierę miał gwóźdź programu. Po drodze mijamy mnóstwo znajomych twarzy, a także parę nowych osób. Z każdym można przybić piątkę i zamienić kilka słów, co tylko dopełnia wspaniałą atmosferę, jaka tu panuje. Każdy od razu jest kumpel. W okolicy stylowo urządzonego SKSu (Surfingowy Klub Sportowy), na idealnie przystrzyżonej trawce, z zatoką w tle, stały już leżaki,
a tuż obok, skrywane pod białym pokrowcem 928 Surfari.
Szalony projekt Tadeusza Elwarta, organizatora Hel Riders i właściciela „szóstki”. Zanim jednak zostanie odsłonięty, mamy chwilę, żeby przyjrzeć się błyszczącemu w szklanym boksie 991 RSR „Pink Pig”. Ten właśnie samochód w słynnym malowaniu wygrał w 2018 roku swoją klasę podczas 24-godzinnego wyścigu Le Mans. Słowo „kotlet”, nietypowy kolor oraz nadkola szerokie jak pas startowy przykuwają wzrok nawet tych kilku osób niezainteresowanych motoryzacją.
Ale oto koniec oczekiwania. Skąpane w promieniach zachodzącego nad zatoką słońca ukazuje się nam uterenowione 928, przygotowane przez ekipę Tomka i Maksa Staniszewskich. Wyciągarka, terenowe opony, żółte halogeny, siatki na oknach i deska surfingowa (oczywiście dedykowana do auta) umieszczona na bagażniku pracującym razem z ruchem tylnej klapy. Do tego customowe poszerzenia błotników oraz ręcznie malowane pasy i numer startowy, dokładnie taki sam, jaki znalazł się kiedyś na jednym z aut Sobiesława Zasady. Cały anturaż auta to z kolei koncepcja braci Lange. Nawet niedoskonałości ludzkiej ręki widoczne na barwach tylko dodają tu smaku. A każda kolejna chwila to spojrzenie na nowy, urzekający detal.
Na koniec dnia zorganizowano jeszcze pokaz „Top Guna” na plaży ze świeżym, cieplutkim popcornem. I choć okoliczności do pogaduszek były bardzo, ale to bardzo sprzyjające, rozsądek podpowiadał, że tuż po filmie trzeba się położyć. Rano, dokładnie o godzinie 9:11 startował rajd po Kaszubach, przygotowany przez wspomnianych już chłopaków z P-Series oraz znanego wielu Kubę „Drivestory” Majewskiego. Ponad 200 kilometrów po pagórkach i szybkich łukach z przerwą kawową przy wiatraku na wzgórzu, z którego rozpościerał się widok na okoliczne pola i lasy. Podobno mieszkańcy mijanych przez nasze zgrupowanie wiosek następnego dnia borykali się z zakwasami w szyi. A tym z Was, którzy nie mieli jeszcze okazji przemierzać kaszubskich asfaltów, serdecznie to polecamy. Nad morzem zdecydowanie też jest gdzie jeździć!
Po powrocie był czas na chillout w słońcu i korzystanie z atrakcji na miejscu. Do dyspozycji studio tatuażu, stanowiska do sim racingu i rampa, na której odbywały się zawody deskorolkowe. Te ostatnie zrobiły niesamowite wrażenie, bo zawodnicy naprawdę dawali czadu, a serce widzów skradł 7-latek robiący triki godne 30-letnich wyjadaczy. Po drugiej stronie kempingu miłośnicy akrobacji na falach, zamiast na kołach, mogli oglądać shape’owanie desek na żywo oraz kilkudziesięciu kitesurferów szalejących na zatoce. Wszyscy gromadzili energię przed wieczornym koncertem legend polskiego hip-hopu, którym towarzyszył fantastyczny akompaniament na żywo.
Słodkie lenistwo i brak pośpiechu sprzyjały też aktywnościom zaplanowanym na niedzielny poranek. Uczestnicy do śniadania i kawy mogli posłuchać kilku prelekcji na tematy związane ze światem Porsche oraz surfingu. Między innymi Tomek Staniszewski opowiadał o udziale w Rajdzie Dakar Classic swoim 924, a nasz redaktor naczelny Piotr Sielicki, w rozmowie z Dagmarą Kowalską, przybliżył historię gwiazdy z kortu – wyścigowego 956. Choć szalenie interesujące, rozmowy te miały ogromną wadę: zbliżały nas do końca eventu.
Czuliśmy się tak samo, jak kiedy mama mówiła, że trzeba zejść z placu zabaw i wracać do domu albo, co gorsza, iść spać, bo rano do szkoły. Wydarzenie, jakim w zaledwie trzy lata stał się festiwal Hel Riders, zdecydowanie należy do obowiązkowych w corocznym kalendarzu każdego fana Porsche. Ludzie, miejsce i oczywiście samochody. Wszystko robi tu fenomenalny klimat godny mocnych, zagranicznych eventów. Wracamy za rok i mamy nadzieję, że już w międzynarodowym towarzystwie. Bo tym, tak jak pasją, trzeba się dzielić!