Relacja z Rennsport Reunion 7 | Powrót do raju

Relacja z Rennsport Reunion 7 | Powrót do raju

To nie jest zwykłe spotkanie, zlot czy weekend wyścigowy na torze. Rennsport Reunion, to wydarzenie, które na cztery dni przenosi fanów Porsche do raju. Ten raj to możliwość bezpośredniego spotkania z żywą historią marki. Zapraszam na relację z największego święta marki w tym roku.

To był mój trzeci Rennsport Reunion, na którym byłem. Mimo to, za każdym razem jadę tam z wypiekami na twarzy. Rennsportem żyje cały świat marki Porsche i znacząca część branży motoryzacyjnej skupionej na klasycznych wozach i ściganiu. Dla tych, którzy nie wiedzą, czym dokładnie są zloty Rennsport Reunion, ten materiał powinien być małym przewodnikiem. Słowem wstępu Rennsport Reunion to odbywające się od 2001 roku co kilka lat zloty Porsche poświęcone legendarnym kierowcom i historycznym autom tej marki. Pierwsza edycja miała miejsca na Lime Rock Park w Connecticut. Kolejne dwie w 2004 i 2007 roku zawitały na Florydę, a dokładnie na przepiękny tor Daytona International Speedway. Od 2011 roku, cztery ostatnie edycje gościły na torze Laguna Seca w Kalifornii. Impreza powstała z inicjatywy brytyjskiego kierowcy Briana Redmana i ówczesnego szefa działu prasowego Porsche w Stanach Zjednoczonych Boba Carlsona. Wszystko nie byłoby możliwe, gdyby nie ogromne zaangażowanie Porsche Club of America, czyli największego klubu marki na świecie liczącego obecnie ponad 150 tys. członków. To właśnie dzięki nim oraz oczywiście wielu znamienitym firmom zlokalizowanym w USA, które zajmują się renowacją i obsługą historycznych aut z Zuffenhausen, w tym roku na tor mogło wyjechać ponad 300 samochodów. Wyjechać po to, żeby ścigać się koło w koło, w kilku klasach, przez pełne cztery dni. Dodatkiem do tych niesamowitych wrażeń i dźwięków jest oczywiście wszystko, to co dzieje się wewnątrz toru, w paddocku i na okolicznych strefach parkingowych. Parafrazując słynny tekst z filmu pt. „300”, widząc to, co się tam dzieje, chce się krzyknąć „This is Porsche!”.

Podróż z przygodami
W tym roku po raz pierwszy od czasu, gdy gościłem na torze Laguna Seca niedaleko Monterey, do Stanów podróżowałem sam. Świadomie wybrałem akurat takie loty, żeby być na Rennsporcie od samego początku i nie stracić nawet chwili z tego, co będzie się działo. Z Warszawy poleciałem do Londynu, a następnie do San Francisco. Wyjazd był dla mnie o tyle trudniejszy, że dosłownie kilka dni przed wylotem, po sześciu tygodniach, zdjęto mi usztywnienie złamanej kostki w lewej nodze. Cały ten okres spędziłem na intensywnej rehabilitacji, żeby w ogóle tę nogę przywrócić do jakiejkolwiek sprawności i móc chodzić bez kul. Czego nie robi się dla najważniejszego eventu sezonu? Podróż do Stanów dała mi przez to dosłownie w kość, ale przy zbieraniu materiału i robieniu zdjęć udało się przemierzać czasami nawet ponad 20 tys. kroków na dobę. Wiem, że pewnie najbardziej interesują Was legendarne samochody, ikony marki i ogólnie atmosfera, ale o tym, jaka energia towarzyszy Rennsportowi przekonałem się właściwie, zanim na niego dotarłem, dlatego pozwólcie, że to opiszę.

Zaczęło się już w Londynie. Oczekując wejścia na pokład, zaczepił mnie spokojny i niewielki wzrostem Brytyjczyk o azjatyckiej urodzie. „Lecisz na Rennsport?” – zapytał. Szybko potwierdziłem jego wersję wydarzeń, pytając, skąd się domyślił. Okazało się, że zauważył przypiętą do mojego plecaka czapkę z logo porscheblog.pl, mimo że była skierowana daszkiem do dołu. Okazało się, że Johnny jest fotografem z Oxfordshire i robi naprawdę fantastyczne zdjęcia. Na Rennsporcie nigdy nie był, więc przed lotem pogadaliśmy trochę, budując atmosferę zbliżającego się wydarzenia. Po przylocie okazało się, że czasu na rozmowę będzie więcej, bo najpierw obaj musieliśmy odstać swoje w kolejne do kontroli wizowej, a następnie przejechaliśmy pociągiem do wypożyczalni aut i stanęliśmy w kolejnym łańcuszku oczekujących.
Mój plan logistyki obejmował wypożyczenie samochodu, aby dostać się do Monterey (około 2,5- godziny jazdy na północ z San Francisco) i następnego dnia rano zwrócić go w wypożyczalni. Wszystko dlatego, że kolejnego wieczora do Stanów miała przylecieć grupa moich znajomych, dziennikarzy oraz pracowników Porsche z Polski i wiedziałem, że od tego czasu będziemy poruszać się wspólnie. Do rozwiązania pozostała jedynie kwestia dotarcia z lokalnego lotniska w Monterey, gdzie mogłem zwrócić wypożyczone auto, na oddaloną kilka mil od niego Laguna Secę. Założyłem, że albo znajomi z Łodzi, którzy mieli już wtedy być na torze, będą mogli po mnie podjechać, albo skorzystam z jakiejś taksówki lub Ubera.

Po długiej podróży, którą zakończyłem późnym wieczorem w hotelu, nowy dzień zacząłem wcześnie, bo jet lag i emocje podsycane dźwiękami chłodzonych powietrzem bokserów, dawały o sobie znać. Po śniadaniu pojechałem w stronę lotniska, oddałem Toyotę i… okazało się, że taksówek aktualnie na lotnisku nie ma, a Uber kosztował prawie tyle, co podróż z San Francisco do Monterey. Szybko uznałem więc, że zobaczę czy amerykańska społeczność Porsche pomoże turyście w potrzebie i udałem się pieszo do pobliskiej głównej drogi, którą na tor podążały już dziesiątki przeróżnych modeli Porsche. W końcu gdzie jak nie w Stanach łapać tzw. stopa? Stanąłem na rogu skrzyżowania i widząc nadjeżdżające auta jedynej słusznej marki, po prostu starałem się dać znać, że chciałbym się zabrać. Szybko zorientowałem się, że większość aut po prostu zajmują kierowca wraz z pasażerem lub nawet dwoma i w klasycznych 356 czy wszelakich 911 nie ma dla mnie miejsca. To może jakaś Panamera lub Cayenne? Kilka takich przejechało, ale nie zdołałem zachęcić ich do zatrzymania się. Minęło jakieś 15 minut i nagle na czerwonym świetle, niemalże na mojej wysokości zatrzymuje się zielone 911 GT3 RS (991.2), a w środku siedzi jedynie kierowca. Pozwoliłem sobie podejść i widząc otwierającą się szybę zapytać, czy mógłbym się zabrać. Kierowca nie wahał się nawet chwili i z uśmiechem na twarzy zaprosił mnie do środka. Udało się! Przy okazji pomogłem właścicielowi odnaleźć poprawną drogę na parking i przy okazji trochę pokręciliśmy się po okolicach toru w rytmie chrapliwego sześciocylindrowego boksera. Oczywiście w międzyczasie wymieniliśmy się krótkimi historiami swojego życia. Okazało się, że Wolfgang jest z pochodzenia Niemcem, wyjechał do Stanów po studiach i zaczął wysyłać Porsche na sprzedaż do ojczyzny. Teraz mieszka z żoną i córką, które właśnie jechały przed nami Boxsterem Spyderem, w Kalifornii i Teksasie, a w kolekcji ma jeszcze kilka ciekawych aut z Zuffenhausen. W ten sposób do bram Rennsport Reunion dotarłem wozem, którym nawet nie wyobrażałem sobie pojeździć podczas tej wizyty. Od tego momentu poczułem odpowiedni rytm tegorocznej edycji największego święta Porsche w historii.

Amerykańska skala
Od dwóch edycji Rennsport trwa cztery dni — od czwartku do niedzieli. Przez bite kilkanaście godzin dziennie coś dzieje się na torze, na głównej scenie, w ogromnej strefie handlowej, gdzie firmy oferują setki, jeżeli nie tysiące części, gadżetów, dodatków, customizowanych elementów wnętrza oraz wszelakiej maści przedmiotów i usług, których mogą pożądać tysiące fanów Porsche. Wśród nich w tym roku nie zabrakło też polskiej firmy CarBone, a co ciekawe samochód jej właściciela, Pawła Kalinowskiego zagościł na stoisku Toyo Tires. Polskich akcentów na Rennsporcie było jeszcze kilka, ale o tym później.
Od samego rana po nitce toru jeżdżą samochody podzielone na 8 grup, odpowiednio dla samochodów z różnych epok i klas. W każdej z nich, przed dwa dni odbywają się jazdy treningowe, w sobotę kwalifikacje na zasadach bezpośredniej rywalizacji oraz niedzielny wyścig główny. Wszystko rozpoczynają jazdy grupy Gmünd, czyli 4-cylindrowych Porsche 356 w przeróżnych wersjach, niezwykle rzadkich 718 oraz konstrukcji, które wykorzystywały przeciwsobną jednostkę o pojemności do 2-litrów w nadwoziach Devin czy Cooper. Rywalizację tę można śmiało porównać do sceny w filmie rysunkowym, na którym rój ubranych kolorowo pszczół ściga się na łące od kwiatka do kwiatka. Jest to jednak walka bardzo zacięta, bo w środku stawki różnice mocy są bardzo niewielkie i naprawdę detale mają znaczenie w kontekście zajmowanych na koniec sesji pozycji.

Zaraz po nich na tor wyjeżdżają wczesne 911 klasyfikowane w Eifel Trophy i zaczyna robić się bardzo poważnie. „F-ki” w tak rzadkich specyfikacja, jak T/R i S/T czy utrzymujące ich tempo 914-6 GT z sześciocylindrowymi jednostkami i poszerzonymi nadkolami, robią niesamowite wrażenie. Szczególnie w partiach toru gdzie muszą zredukować prędkość do zakrętu, a następnie czasem nawet po trzy lub cztery wychodzą z niego niemal w tym samym momencie i wciskając się w każdą wolną przestrzeń przed wjechaniem w kolejny wiraż.

To jednak dopiero rozgrzewka przed prawdziwymi emocjami, bo w kolejnych klasach do rywalizacji ruszają samochody, które znacznie częściej ogląda się na wystawach w muzeum, instagramowych zdjęciach z prywatnych kolekcji bądź ewentualnie podczas imprez z pokazowymi przejazdami bez osiągania limitów jednostek napędowych. W Weissach Cup kilkadziesiąt 911 RSR, 934 i 935 w najbardziej kultowych barwach zespołów takich jak Interscope, Brumos czy Dick Barbour Racing wyjeżdża i sieje na torze absolutne spustoszenie. Poślizgi, kontakty, zablokowane na dohamowaniach koła, półmetrowe płomienie z układów wydechowych, iskry spod podłogi i wszystko, co najpiękniejsze w wyścigach jest tutaj na wyciągnięcie ręki. Stojąc blisko toru dostaje się rozdwojenia jaźni, bo mózg nie jest w stanie przerobić poziomu radości, z tego co rejestrują oczy i uszy.  Jeżeli tak miałoby wyglądać piekło, bo jest tam tak głośno, gorąco i czuć zapach spalenizny, że człowiek wpada w opętanie, to weźcie mnie tam żywcem.

Z rywalizacji w klasach aut historycznych pozostają jeszcze Werks Trophy i Stuttgart Cup. W tej pierwszej ścigają się auta warte kilkanaście milionów dolarów. Z paddocku na przepięknie położoną pętlę toru wyjeżdżają bowiem absolutne legendy lat 60. i 70., czyli 904 Carrera GTS, wszelakiej maści 906 Carrera 6, 908 i 910. Te z okrążenia na okrążenie są połykane przez kultowe 917. Nie jedno, a do tego w specyfikacjach znanych z 24h Le Mans, ale także wyścigów Can-Am, gdzie moc sięgała ponad 800 KM, a głowę kierowcy ochraniał wyłącznie kask. Druga wspominana klasa to wyścigi tzw. szuflad, czyli najbardziej utytułowanych samochodów w historii wyścigów długodystansowych. Porsche 956 i 962 w kultowych malowaniach i przy symfonii dźwięków generowanych przez doładowane silniki, z których wiele potrafi w trakcie redukcji sążniście buchnąć płonieniem z wydechu, również może powodować oczopląs. Przecież to wszystko dzieje się też na jednym z najsłynniejszych zakrętów świata, czyli zmieniającym nagle o kilka pięter wysokość jazdy „korkociągu” (Corkscrew).  Po wyścigu kwalifikacyjnym tej klasy miałem okazję być w paddocku, gdzie kierowcy opuszczali właśnie swoje wozy i widać było, że często na nie najmłodszych już twarzach pojawiał się dziecięcy uśmiech, a z ust płynęło słynne „that’s what I’m talking about!”. W trakcie Rennsportu skumulowana ilość endorfin kierowców i kibiców byłaby pewnie w stanie wygenerować energię potrzebną do oświetlenia całej Kalifornii przez kilka dni.

Powiew świeżości
Choć nie są jeszcze w pełni autami historycznymi, to na Rennsporcie można oglądać także walkę w bardzo widowiskowej klasie Flacht Cup. Pełnym ogniem ścigają się w niej 911 w najbardziej rasowych wersjach z lat 90. i nowego millenium. Mam na myśli 993 GT2, 996 GT3 Cup i RSR, a także 997 GT3 R i RSR w barwach takich zespołów jak Manthey Racing czy Flying Lizard Motorsport. To samochody nie byle jakie, bo z pełną wyścigową historią, w którą wpisują się starty w 24-godzinnych maratonach w Le Mans, Daytonie czy na Nürburgringu.
Stałym elementem programu jest również rywalizacja wewnątrz klubowego pucharu Porsche Club of America, nazywanego Friedman Cup. W nim startują zarówno auta z ery silników chłodzonych powietrzem, transaxle, jak i pierwsze Boxstery. Kierowcy mają dość dużą dowolność regulaminową, bo żaden z samochodów nie wygląda jak fabryczna wyścigówka, ale rywalizacja jest niezwykle zacięta i w klubowym paddocku widać ogromną radość z tych startów. Do tego są też wyścigi traktorów Porsche, które wzbudzają ogromne zainteresowanie i salwy śmiechu oraz traktowane bardzo poważnie zawody simracingowe.
W tym roku nowością było za to zorganizowanie podczas Rennsportu jednej z rund Porsche Carrera Cup North America, czyli pucharowej rywalizacji najnowszych 911 GT3 Cup. W stawce jedzie tam nawet więcej aut niż w światowym Supercupie. Startował w niej też Kanadyjczyk polskiego pochodzenia, Stefan Radziński, to kolejny polski akcent. To wszystko przerywane jest pokazowymi przejazdami najnowszych konstrukcji, takich jak prototyp 963, 919 Hybrid Evo i elektryczne GT4 e-Performance. Była też parady historycznych aut, której przewodziło pierwsze drogowe Porsche 356 Roadster No. 1 prowadzone przez samego Dr. Wolfganga Porsche i jego syna. Jednak tor to nie wszystko, co czeka na odwiedzających Rennsport Reunion.

Siostro! Tlenu!
Bilety na tę imprezę rozchodzą się w astronomicznym tempie, a jeszcze szybciej znikają wjazdówki na klubowy parking, który zlokalizowany jest wewnątrz, a nie jak pozostałe poza nitką toru. To na nim goszczą absolutnie rewelacyjne i często unikatowe Porsche, którymi właścicielem przyjeżdżają na kołach. Parking podzielony jest na strefy dla różnych modeli jak 356 czy konkretne generacje 911, ale także wersji, bo w niektórych częściach stoją np. tylko auta GT. Jest to jedno wielkie morze kolorowych i przepięknych Porsche. Wśród nich znajdują się często samochody, którymi fascynuje się od lat cała społeczność marki, jak np. spatynowane 356 Marka Pribanica z przebiegiem prawie 300 tys. mil, czy 996 Carrera 4S z namiotem na dachu należąca do @996roadtrip. Do tego wiele aut, jest po prostu w cudownych konfiguracjach, z lakierami PTS i opcjami CXX lub po prostu w wersjach, które dostępne były wyłącznie w Stanach Zjednoczonych, jak np. 964 RS America. Dla miłośników Porsche jest to miejsce niczym dla płetwonurków najlepsza rafa kolorowa na Fidżi. Na tym parkingu można dosłownie utonąć, bo jeżeli nie narzucisz sobie pewnego tempa, to zastanie Cię tam zmrok i zamknięte bramy toru.

To, co powyżej tyczy się samochodów drogowych. Podobną skalę, ale w kontekście historii wyścigów ma za to paddock. To tam można na wyciągnięcie dłoni obejrzeć wszystkie te auta, od których buzuje krew w żyłach, gdy rywalizują na torze. W głównej alei zaraz obok garaży, w których wystawę na 75-lecie przygotował amerykański oddział Porsche i oficjalne muzeum marki, znalazły się stanowiska największych tuzów branży. Pod namiotami Bruce’a Canepy, Revs Institute, Brumos Collection i wielu innych stoją kamienie milowe rozwoju Porsche w wyścigach. Często odpalane, ze zdjętymi klapami silników i odkręconymi kołami 917, 935 i 956-tki, ścigają tłumy fanów. Pracę ich serwisantów i mechaniczne elementy lub nawet całe konstrukcje ogołocone z nadwozi można oglądać godzinami. Wiele z nich, choć cudownych i niemal bezcennych w trakcie Rennsportu zaczyna nosić nowe ślady walki na torze. We wspomnianej jubileuszowej strefie, krok po kroku można prześledzić pojawianie się najważniejszych drogowych i wyścigowych konsturkcji. Od 550 Spyder, przez prototyp Carrery GT, którym Walter Röhrl jeździł po Paryżu, do zaprezentowanego na imprezie limitowanego (77 sztuk) 911 GT3 R rennsport. W wielkim namiocie TAG Heuera można obejrzeć kolekcję samochodów wyczynowych, o którą trudno na innej imprezie. Pierwsze Porsche, które wygrało dla marki klasę w Le Mans w 1951 roku? Obecne! 911 R, które w 1967 roku pobiło rekordy na torze Monza? Jest! 911 SC RS w barwach Rothmans? A jakże by inaczej. Cayenne Transsyberia Armina Schwarza? Stoi! Kosmos? Zobaczcie to na naszym Instagramie.

Ludzkie historie
To jednak nie koniec. Bo kolejny namiot wielkości całego placu serwisowego na Torze Poznań, to miejsce dla rzadkich modeli drogowych i Porsche po tuningu. Rząd aut konstrukcji RUF, kilka zaparkowanych obok siebie 959, Carrery GT i 918 Spyder oraz kilkanaście customów od Roda Emoriego pod jednym dachem? To jest możliwe tylko w Kalifornii. Widok, który naprawdę potrafi doprowadzić do wstrzymania krążenia. 
Na Rennsporcie dzieje się tak dużo i jest tyle samochodów, że nikt nie jest chyba w stanie opisać wszystkich i wszystkiego. Najwięcej tak naprawdę oddają filmy i zdjęcia, dlatego poniżej znajdziecie ogromną galerię, a jeżeli jeszcze nie widzieliście, to zapraszam Was na YouTube, do obejrzenia vloga, którego nagrał ze mną Grzegorz Ciźla. Tam wyłapujemy z paddocku najciekawsze auta i przez prawie godzinę opowiadamy ich historię.

Rennsport to też niesamowite spotkania z ludźmi. Niecodziennie można posłuchać co do powiedzenia ma Derek Bell, Mark Webber czy twórcy spotkań Luftgekühlt Patrick Long i Jeff Zwart. Niecodziennie też idąc przez klubowy parking, można natknąć się na Mietka (jak sam się przedstawił), który od dziesięcioleci mieszka w Stanach Zjednoczonych i okazuje się, że ma w kolekcji tylko najrzadsze modele z niskimi przebiegami. Na Rennsport przywiózł Carrerę GT, którą ma od nowości. Bezcenne jest też przeżyć to wszystko w może niewielkim, ale świetnym gronie miłośników marki z Polski. Twórców takich firm jak 911 Garage z Łomianek, klientów Porsche Centrum Warszawa Okęcie, którzy mają auta na poziomie tych z opisanego parkingu czy klubowiczów Porsche Club Poland, którzy swoimi klasykami z pewnością zostaliby wpuszczeni na paddock. Rennsport to samochody, ale też międzyludzkie relacje. Rennsport to miłość do Porsche.

Relacja | P-Series Rally znowu udany!

Relacja | P-Series Rally znowu udany!

P-Series Rally w ciągu bardzo krótkiego czasu urosło do rangi jednej z najlepszych imprez dla posiadaczy Porsche w naszym kraju. Wszystko za sprawą ciekawych miejsc i doskonałej atmosfery.

Po zeszłorocznym debiucie, który miał miejsce w Gdańsku i okolicach, w tym roku organizatorzy postawili na jazdę w górskim terenie. Rajd turystyczny P-Series Rally 2022 zagościł w Beskidach, a na uczestników czekała ponad 200-kilometrowa trasa przebiegająca m.in. przez zwykle zamkniętą drogę Babiogórskiego Parku Narodowego, zwaną popularnie Rajsztagiem. Dla chętnych, którzy zdołali przybyć do bazy rajdu w piątkowe popołudnie, Tomek Staniszewski z zespołem zorganizował także wieczorną trasę nawigacyjną na dystansie około 40 km.

W sumie pod Hotelem Zimink, gdzie znajdowała się baza rajdu, w piątek zaparkowało ponad 70 aut marki z Zuffenhausen. P-Series jest o tyle ciekawą imprezą, że w tym samym stopniu przyjeżdżają na nią znakomite egzemplarze współczesnych modeli, jak i rzesza klasyków — głównie z przełomu lat 80. i 90, ale nie tylko. W tym roku współczesnymi gwiazdami imprezy były Porsche 911 GT3 Touring i 911 Targa 4S Heritage Design Edition. Jednym z popularniejszych modeli, co ogromnie cieszy, bo to auto stworzone do jazdy po takich drogach, był model 718 Spyder. Oglądający auta na trasie mogli zobaczyć też 911 GT3 RS 991.2, ale bez wielkiego skrzydła z tyłu. To, co najbardziej cieszy, to, że zdecydowana większość aut współczesnych to były przeróżne wersje i generacje modelu 911 – od Carrera do Turbo S.


Moc klasyki
Wśród klasyków trzeba to za to wyróżnić pojawienie się modelu 911 generacji 964 w słynnej wersji na 30-lecie, czyli popularnego „Jubi”. Carrera 4 w nadwoziu WTL, ale bez wielkiego skrzydła, jest niewątpliwe rzadkością, bo powstało ich zaledwie 911 sztuk. Na P-Series pojawiło się dzięki Tomaszowi Napieralskiemu znanemu z kolekcjonowania ciekawych 911. To nie jedyne rocznicowe Porsche, bo na imprezie obecna była też 911 Millenium, którą przyjechał jeden z członków zarządu polskiego klubu Porsche. W oczy zdecydowanie rzucały się też reprezentowane w znacznej jak na polskie warunki liczbie inne 96-czwórki oraz 993. To cieszy, bo coraz więcej osób traktuje te samochody jako kolekcjonerskie i już dość rzadko wyciąga z garażu, szczególnie w dalsze trasy. Na P-Series można było zobaczyć je w różnych wersjach i nadwoziach — od Coupé, przez Cabriolety, a na Turbo (!) kończąc. Jadące obok siebie doładowane wiatraki w nadwoziu 965 i 993, to był niezwykle przyjemny obrazek.
Na szacunek, za obecność i styl jazdy, zasługuje także jeden z klubowiczów Porsche Club Poland, z którym to organizatorzy ściśle współpracują. Model 914 w wersji Can-Am był zdecydowanie jednym z najbardziej żwawych aut na trasie, mimo że nie dysponował wcale największą mocą. Oby więcej uczestników wpadało na rajd takimi klasykami.
Oczywiście inne modele także miały swoich reprezentantów, a więc nie brakowało Boxsterów, Caymanów, a nawet Macanów. Dzięki naszemu redakcyjnemu koledze Maćkowi, rodzina transaxle również była reprezentowana przez model 944.

Górska jazda

Sobotnia trasa poza przejazdem przez wspomniany Park Narodowy, wiodła także przez tereny sąsiadującej z naszym krajem Słowacji. Dzięki temu przerwa w jeździe mogła obyć się przy brzegu Jeziora Orawskiego, gdzie liczne restauracje serwowały regionalne specjały. Wielu uczestników przerwę od jazdy zorganizowało sobie przy zaporze mieszczącej się na tym akwenie. Kręte górskie drogi idealnie pasowały do samochodów marki Porsche i nawet przy jeździe z bezpiecznymi prędkościami sprawiały sporo frajdy, szczególnie że były one w większości w bardzo dobrej kondycji. Nowością było również wprowadzenie odcinków specjalnych na zasadach rajdów na regularność. Dla uczestników tego rodzaju rywalizacji organizatorzy mieli oczywiście nagrody. Jak to na rajdach bywa, zdarzyły się także niewielkie przygody. Jeden z uczestników złapał tzw. kapcia, ale  nie pozostał na miejscu sam, bo do czasu pojawienie się pomocy drogowej towarzyszyli mu inni współtowarzysze jazdy. Właśnie takie momenty budują dobrą atmosferą każdej motoryzacyjnej imprezy. 
O tych i innych przygodach oraz oczywiście o wszelakich tematach związanych z tematyką naszej ukochanej marki, uczestnicy rozmawiali po wieczornym rozdaniu nagród, które zorganizowano w trakcie grillowej kolacji, tuż obok zaparkowanych aut.
Zwycięzcom gratulujemy i liczymy, że w przyszłym roku P-Series również zagości w kalendarzu imprez, a my jak zwykle pojawimy się na miejscu. Czekamy na termin i do zobaczenia!

Tekst: Piotr Sielicki | Zdjęcia: Maciej Skrzyński

Relacja | Porsche podbiły Gdańsk i Żuławy

Relacja | Porsche podbiły Gdańsk i Żuławy

Kiedy jakaś impreza odbywa się po raz pierwszy, pewnego rodzaju nerwowość towarzyszy zarówno organizatorom, jak i uczestnikom. Z debiutancką edycją P-Series Rally było podobnie, ale gdy ponad 70 załóg w sportowych autach z Zuffenhausen dotarło do mety, każda ze wspominanych stron miała uśmiech na twarzy.

O tym, że impreza zapowiadała się bardzo dobrze, świadczyła najpierw lista zgłoszeń, a następnie pełen parking aut marki Porsche pod Hotelem Orle na Wyspie Sobieszewskiej w Gdańsku. Na rajdzie pojawiły się załogi z całej Polski, wśród których znaczącą część stanowili członkowie klubu Porsche Club Poland lub osoby ściśle związane z niemiecką marką. Do rajdu dopuszczono wszystkie sportowe modele z historii marki, ale zrobiono też wyjątek dla Panamery. Królowały jednak najróżniejsze generacje oraz wersje modelu 911 – od 911 Turbo Cabriolet (930), przez bardzo ładne 964 i 993, aż po już klasyczne „jajecznice” i najnowsze wcielenia, z generacją 992 włącznie. Nie zabrakło też poczciwych „czternastek”, a także nowszych centralnosilnikowych modeli w postaci Boxsterów i Caymanów, kilku 944, największego w rodzinie transaxli 928 czy produkowanych w ograniczonej liczbie 718 Spyder oraz 911 Speedster (991.2). Dźwięk silników głównie w układzie bokser opanował Pomorze i Żuławy, bo właśnie tymi rejonami wiodła trasa sobotniego rajdu.
Zanim jednak uczestnicy wyruszyli w najdłuższą podróż weekendu, w piątkowy wieczór przejazd kawalkady Porsche wprowadził nieco życia w budzące się z pandemicznego snu centrum Gdańska. Auta odwiedziła m.in. tereny Stoczni Gdańskiej i Głównego Miasta. Sesje zdjęciowe i rozmowy z miłośnikami Porsche, które można było toczyć bez zbędnego pośpiechu, budowały atmosferę zbliżającego się rajdu.

Żółte Żuławy
Sobotnia trasa miała dać uczestnikom dużo radości z prowadzenia swoich aut i rzeczywiście tak się stało. Przepiękna trasa na dystansie prawie 300 km wiodła szlakiem hydrotechnicznych rozwiązań inżynieryjnych, czyli mostów, przepraw promowych i śluz Kanału Elbląskiego. Uczestnicy trasy turystycznej zawitali do Fromborka, a następnie przez Wysoczyznę Elbląską i Warmię podążali do Malborka, aby przez Tczew wrócić do Gdańska. Wszystkie Porsche dzielnie podążały po wyznaczonej trasie. Wyjątek stanowili Ci uczestnicy, którzy w ramach trasy sportowej udali się krótszą drogą na Autodrom Pomorze w Pszczółkach. Tam pod okiem instruktora Jakuba Litwina odbywały się szkolenia ze sportowej jazdy.
Boczne drogi całego rejonu, prowadzące wśród zalanych żółtym kolorem pola rzepaku, lasy, nieznane miejscowości, a także historycznie ważne miejscowości okazała się fantastycznym wyborem organizatorów. Sam przyznam, że dawno się tak nie nakręciłem kierownicą, pokonując ogólnodostępne drogi w naszym kraju.
Metą rajdu i jednocześnie wielką atrakcją dla wszystkich uczestników było zwiedzanie stoczni Galeon produkującej na Wiślince luksusowe jachty. Na jej parkingu zrobiło się niezwykle barwnie, gdy wszystkie załogi dotarły do celu. Wieczorem całą imprezę podsumowała plenerowa kolacja w hotelowej bazie rajdu.
To była pierwsza impreza z serii P-Series, ale zdecydowanie można powiedzieć, że nie ostatnia, bo chyba nikt nie wyjeżdżał z Gdańska w niedosycie jazdy i miło spędzonego weekendu w towarzystwie miłośników Porsche. Czekamy na kolejny rajd!

Autor: PS | Zdjęcia: PS/Porscheblog.pl